Patroni kategorii

Warszawa na szyldach reklamowych widziana oczami Wacława Szymanowskiego - historia z 1858 roku...

Widok zabytkowej kawiarni i zakładu fryzjerskiego z pięknymi szyldami reklamowymi

Publikacja: 09.10.2012

Charakterystyka szyldów warszawskich autor Wacław Szymanowski

"Ciekawa byłaby historja szyldów warszawskich, gdyby kto ją chciał napisać. Łączy się ona poniekąd z historiją miasta, odbijając  na sobie wszelkie jego przeobrażenia, zmiany, a nawet usposobienie mieszkańców. Szyld, to jest mowa, za pomocą której przemysłowiec, kupiec, składnik, rzemieślnik, tandeciarz, starają się dotrzeć do serca kupujących, to jest język, który dla każdego powinien być zrozumiałym, to jest zachęta i pokusa, która powinna pobudzać ciekawość i uderzać w oczy. Szyld jast miarą potrzeb miasta, stopą, podług której ocenić możemy rozwinięcie handlowe i przemysłowe jego mieszkańców, wreszcie niemylnym znakiem wszelkich epok bogactwa lub ubóstwa. I dlatego to w szyldach najlepsze mamy wytłumaczenia drożyzny, która panuje obecnie, i przeciw której tyle podnosi się głosów, chociaż nikt jeszcze skutecznego nie wynalazł środka na zapobieżenie temu postępowemu a ciągłemu podnoszeniu się cen. I podobno ten środek nie wynajdzie się nigdy, bo ta drożyzna, siłą okoliczności spowodowana, jest naturalnym wypływem zmiany usposobienia i sposobu życia mieszkańców Warszawy.

Wszakże wielu mieszkańców Warszawy pamięta jeszcze czasy, w których wystaw sklepowych nie było prawie wcale, a cały zbytek szyldów ograniczał się na tablicach drewnianych albo metalowych, pomalowanych czerwono, żółto, albo biało, na których czarnemi literami wypisane było imie i nazwisko kupca, rzemieślnika, oraz nazwa handlu, procederu i rzemiosła, którym się trudnił. Rzadko kiedy dodawano inne jakie znaki, i to w szczególnych tylko przypadkach. I tak, sklepy korzenne miewały zawsze (co im się dotychczas jeszcze pozostało) zawieszoną nad drzwiami sklepowemi u góry girlandę z liści tekturowych, pomiędzy któremi uderzały w oczy cytryny i pomarańcze, wyrobione z drzewa, a pomalowane jaskrawą żółtą farbą. Toż i balwierz zawieszał zawsze przed razurą, również jak i teraz mosiężne talerzyki, a u młynarzy stał za oknem wielki kubek napełniony mąką w ostrokrąg ułożoną. To były odwieczne, uświęcone zwyczajem upiększenia szyldów, chociaż do nich można było doliczyć excentryczne wybryki niektórych rzemieślników, które zwracały na siebie uwagę wszystkich przechodzących, przez odbieganie od zwyczajnego toru. I tak znalazło się dwóch czy trzech szewców, którzy zamiast szyldów wywiesili przed sklepem ogromne buty palone, z nazwiskiem swojem wypisanem na cholewie. Znalazł się także jakiś rękawicznik, który olbrzymia czerwoną rękawiczkę przed sklepem wywiesił, a pamiętam, że przed aniołem trzymającym w ręku konewkę do podlewania kwiatów, który służył za szyld jakiemuś blacharzowi, zawsze bywało zbiegowisko; chłopcy bowiem uliczni napatrzyć się nie mogli temu arcydziełu sztuki blacharskiej.

Były to błogie czasy, czasy prostoty i ufności publicznej, czasy taniości i prawych zysków, Z małemi wyjątkami, każdy żył wedle stopy jaką mu fortuna naznaczała, jeszcze nie było owego pięcia się po drabinie stanowisk światowych aż na najwyższy szczebel, dlatego też ludzie nie tak często jak teraz kark kręcili. Ale przyszło to wprędce bo takie dążności, takie wady, to gorzej zaraźliwie i zjadliwie od cholery i dżumy, nie określisz je granicami, nie oddzielisz kordonem, bo i granice w mig przeskoczą, i  kordon, by najsilniejszy, przerwą, i będą sobie bonować pomiędzy ludźmi, aż póki najuczciwszych serc nie przesycą  jadem swoim i nie przyprawią o ruinę i zagubę. Tak się też i u nas stało. Niech Bóg nie pamięta tym, którzy pierwsi rozpoczęli to niepoczciwe dzieło, ale podobnoć nikogo osobiście winić w tem nie można; snadź sama Opatrzność chciała dopuścić i tę jeszcze ostatnią na nas próbę, żebyśmy wszystkiego doświadczyli, przetrwali wszystko.

A pierwszą oznaką, pierwszą miarą tej zmiany usposobienia publicznego, były szyldy sklepowe.

Świat nasz hołdował pozorowi, więc i one na pozór zaczęły rachować. Świat się wlubiał w błyskotki, więc i one błyskotkami znęcać do siebie zaczęły. Stały się one trochę podobne do ludzi tegoczesnych, powierzchowność w nich zaczęła stanowić wszystko; więc co na widok publiczny wystawiały, zawsze było więcej warte od tego, co się wewnątrz sklepu znajdowało, kiedy dawniej działo się zupełnie przeciwnie. A że złoto najwięcej biło w oczy, najwięcej ważyło w życiu, najznakomitszym działań ludzkich stało się czynnikiem, więc też i ono największą poczęło rolę grać w szyldach, i wszędzie się pokazywało w różnych kształtach i odmianach. Jedni w szumnych napisach wielkiemi literami złotemi wyliczali cały zasób i rozmaitość posiadanych przez siebie towarów; drudzy różne przedmioty złocone wystawiali na ulice i oczyszczali starannie, żeby się dobrze świeciły. Więc kapelusznik, jakby szukając głów do pozłoty, pozłocony kapelusz przed sklep swój wystawił, więc introligator pięknie złoconą xiążką ozdobił wejście do siebie, więc ramiarz tak wszędzie nasadził złota, że aż blichtr ten kłuł w oczy prostodusznych spektatorów, więc apteki nie przestając na złoconych herbach u góry, poczęły lekarstwa swoje owijać w złocone papierki, żeby przez to mniej się gorzkiemi wydawały, garkuchnie wystawiły na ulice złote gruszki i jabłka, sklepy galanteryjne złote rybki w słojach, nawet znalazł się jakiś cyrulik, który kazawszy sobie wyrobić ze złoconej tektury sprzęt używany tak często przez Molierowskich doktorów, dodał go do swoich talerzyków dla większej okazałości.

A nie dość jeszcze było tego marnego kruszcu, bo innych jeszcze używano sposobów, które wszytskie nosiły na sobie odcień usposobienia publicznego. I tak, ponieważ język francuzki wszedł w modę wszędzie, ponieważ każdy mówił po francuzku, albo udawał że mówi, zaczęto nazwy i tytuły polskie na francuzkie frazesa, z obrażeniem wszelkich zasad gramatycznych, ba prostej nawet ortografji. Już jakie to tam były ( i s, bo to jeszcze trwa dotąd) napisy, tegoby  pewnie nie zrozumiała najzajadlejsza przedmieściowa elegantka, albo uczennica powiatowej madamy, tłumacząca słowo w słowo na francuzki język wszystkie sarmackie zdania i okresy. A wszędzie Paryż na pierwszy plac wyjeżdżał, każdy szukał podpory i utwierdzenia w tem magicznem słowie, które zdawało się zawierać w sobie wszelkie doskonałości ludzkie, cały wyskok zdolności i rozumu człowieczego. Nawet starozakonni tandeciarze na przechodzonych towarach swoich zaczęli kłaść złotemi literami firmę Mode de Paris, dla zaimponowania temi magicznemi słowami prostodusznej dobrej wierze kupujących.

Przedwojenna blaszana reklama
Stary szyld blaszany marki Erdal - przybory szkolne

Tu dopiero szyldy zaczęły odskakiwać jedne od drugich i rozdzielać się na różne kategroje, rodzjae, rozgatunkowania. Najpierwsze sklepy galanteryjne poczęły uświetniać swoją wystawę i urządzać osobne oka z mnóstwem błyszczących cacek, których powierzchowność jedyna jest zaletą. Właściciele tych sklepów wiedzieli dobrze o tem, że prawdziwa potrzeba nie sprowadzi do nich kupujących, że trzeba wystawić na nich wabika i za pomocą nęcenia wzroku walkę z kieszeniami rozpocząć. Za nimi poszli wkrótce jubilerzy i złotnicy, rozkładając swoje bogactwa za grubemi kryształowemi szybami, i w ogóle wszyscy ci, którzy na zbytek i nadmierne żądze spekulują, poszli za tym dobrym przykładem. A że to była prawdziwa rewolucja szyldowa, więc też rzeczy szły trybem każdej rewolucji właściwym; Ci którzy pierwsi dali z siebie przykład i sformowali popęd, ci, którzy przed innemi wystąpili na szyk bojowy i przodkowali ogółowi, ci wszyscy wkrótce ujrzeli się w tyle, sami wyprzedzeni przez dalszych swoich współtowarzyszy, którym dawniej za wzór służyli. Wystawa, która przed kilkoma miesiącami zgromadzała przed sobą ciekawe tłumy, i cytowana była jako wzór gustu, wykwintności i zbytkownego urządzenia, ta sama wystawa wprędce uważana już była, jako zastarzałe i oklepane widowisko, i jak klecha przed organistą, gasła przed nowemi inwencjami, które co chwila ukazywały się coraz świetniejsze, coraz okazalsze; spekulując na ciekawość publiczną.
Z każdym tedy rokiem zmieniał się pozór szyldów, a w ślad za nim urządzenie sklepów i ruch handlowy miejski. Najgłówniejsze ulice, jakoto: Krakowskie-Przedmieście, Miodowa, Senatorska, dawały hasło które spóźnionem echem odbijało się w dalszych dzielnicach, aż nakoniec ginęło na przedmieściach, zadawniałych w przesądnej nieruchawości swojej.

Skutkiem tego, jak każda dobrze urządzona hierarchja, szyldy warszawskie na kilka klass się rozdzieliły.
Na bojowym froncie stanęli pierwszorzędni kupcy, składnicy i rzemieślnicy, którzy nie dbając o drogość drogość lokalu i znaczne wydatki przy urządzaniu wystawy poniesione, sadowili się w okolicach najbardziej uczęszczanych, zaczepiając wzrok i uwagę przechodniów exhibicją najzbytkowniejszych produktów handlu, w artystyczny ułożonych sposób. A niemałej to wagi rzecz, ocierać się o przechodzących i uderzać firmą w oczy, bo znamy sklepy na najludniejszych ulicach, które dlatego tylko że cokolwiek odsunięte od chodnika, albo po mniej uczęszczanej stronie położone, już przez to samo o pół taniej się wynajmują i mniej znajdują amatorów. Widzieliśmy kupców, którzy w tem samem miejscu, gdzie dawniej handel trzymali, przeprowadziwszy się tylko na pierwsze piętro, tracili dawną wziętość i dla odzyskania jej, musieli jak niepyszni napowrót na dół się sprowadzać. 

Więc sklepy bławatne porozwieszały u wejścia szafy z najdroższemi i najświetniejszemi wyrobami zagranicznych fabryk, zachowując już tylko pod firmą prosta nazwę składu bez zalecań i malowideł. A nielada to sztuka układać te materje, te chustki, mantylki, wstążki w nęcące fałdy ubiory, trzeba było do tego doświadczenia i wytrawności wuoczonych zagranicą pomocników handlowych, którzy układnoscia, wymową i francuzkim językiem potrafili olśnić i opodatkować tych, którym szyld za wabika posłużył. Więc handle win i korzeni poukładały w oknach nęcące piramidy butelek, flaszeczek, słojków i nęcących owoców, cukiernice całe gabinety architektoniczne, botaniczne, ba, nawet rzeźbiarskie, modniarki najpyszniejszy dobór modeli paryzkich, i.td. i.tp.  ale najwidoczniej ta odmiana czuć się dała u rzemieślników. Dawniej krawiec nazywał się krawcem, a szewc szewcem, kładli oni tylko nazwiska z oznaczeniem procederu na szyldzie: a już śmiałą było innowacją, jeżeli do tej firmy krawiec dodał nożyce, a szewc but malowany. Teraz sklep krawca na pierwszorzędnej ulicy nazywa się MAGAZYNEM UBIORÓW MĘSKICH, i w istocie zasługuje na to miano, bo każdy z tych sklepów, posiadając mnóstwo gotowych ubiorów, jest zarazem obfitym składem surowego materjały, który, się na miejscu zakupuje. A w szafce błyszczy rozwieszony cały skład ubiorów, że co chcieć tam znaleźć można i wszystkiemu napatrzyć. Szewcy ze swojej strony zaparli się niewygodnego i demokratycznie brzmiącego tytułu, mianując się, stosownie do specjalności swojej, fabrykantami obuwia damskiego lub męskiego i wystawiwszy owo obuwie o artystycznie pomalowanych podeszwach, w umyślnie urządzonych szafkach. A wyrazy szewc i krawiec, wykreślone zostały na zawsze z szyldowego słownika pierwszorzędnych ulic. Toż samo co do innych kupców i rzemieślników; jak każdy z nich postarał się przyswoić sobie jakąś godność, jakieś odznaczenie.

Jak każdy to pojmie, ta przemiana, ten postęp (?) szyldowy, nie obyły się bez ważnych dla kieszeni publicznej skutków. Naturalnie zbytkowny koszt urządzenia tego wszystkiego, odbił się na konsumentach. Ależ bo i usposobienie tychże tychże konsumentów zmieniało się także. Zbytek zmienił się w potrzebę, życie nad możność w stan normalny. Szyldy posłużyły do wzmożenia zawiści, jaką ubożsi do możniejszych czuli. W urządzeniu domów, w ubiorze, w zwykłych warunkach życia, każdy stał się wymagającym, bo kiedy w domu myślał z zawiścią o wygodach i zbytkach swego znajomego lub sąsiada, na ulicy zwracała jego uwagę wystawa sklepowa, która nastręczała mu możność zrównania się z nim. Nieustannie słyszymy skargi na zbytkowne toalety damskie, wiele tam wprawdzie złego przykładu i nieoględnej chęci błyszczenia, ale rozciekawienie uliczne i niema zachęta wystaw sklepowych, niemałą także odgrywa w tem rolę. Wszakże w Paryżu przed niedawnym czasem, pewien spekulant urządziwszy wystawę miljona w złocie, za opłat ą jednego centyma (pół grosza) tysiące na tem zarobili, a wiele to żądz niemoralnych, wiele nadużyć, wiele występków nawet, oglądanie taniej wystawy spowodować mogło?

Przejdźmy teraz do szyldów po mniej głównych ulicach gdzie urządzane sklepy, ustępując dobrowolnie pierwszeństwa możniejszym współzawodnikom, nie czuja się w obowiązku iść koniecznie w ich ślady, ale działając sobie każdy na swoją rękę. Tamte można nazwać klasecznemi, a te romantycznemi,, tam więcej gustu, tu zaś fantazja góruje. A zaprawdę właścicielom tych sklepów większa się należy zasługa, bo tamci na szyldach i wystawach naśladowali tylko zagranicznych, najczęściej w tyle poza nimi zostając, ci zaś własne pomysły w czyn wcielali. Więc wystawy ich uderzają swoja dziwacznością; im więcej który oddali się od przyjętej zasady, tem bardziej z tego zadowolony, i można powiedzieć, że najczęściej zyska na tem. Tutaj najlepszy zarobek mają szyldowi malarze, wysilający swoję sztukę na różne kompozycje, figury i symbole, czyniące zaszczyt ich imaginacji. W tej kategorji pomieścić trzeba owych brzuchatych żarłoków, rozpartych nad półmiskami jadła, a oznaczających wejście do traktjerni, wąsatych kontuszowców i pudrowanych Markizów, służących fryzjerowi za godło, ręce trzymające kufel wystawiony na ulicę, a znamionujące skład bawara; ogromne łokciowe litery na murze i.t.d i.t.p

widok na przedwojenne sklepy i inne lokale usługowe

I tu jednak nie wszystko malowane; znajdują się także wystawy in natura, ale wystawy te odznaczają się szczególnym układem, albo oryginalnością pomysłu. I tak: cyrulik pewien urządził sobie za oknem dwie ogromne piramidy zębów, jak się domyślać należy, przez niego powyrywanych. Są tam trzonowe, kły, przednie, co kto zechce, nie braknie na wyborze. A moc tam takich, które wydają się najzupełniej zdrowemi, co podług naszego zdania, powinnoby odstraszać pacjentów. Inny znów rozłożył w słojach przechowane w spirytusie różne jaszczurki, żaby, cały gabinet zoologiczny, licho wie na co, bo któż zgadnie jaką mają  styczność te zkądinąd szacowne zwierzęta, z goleniem brody i przystawianiem baniek. Widzieliśmy szczotkarza, który wystawił przed sklepem posąg naturalnej wielkości dzikiego człowieka, strojonego w wieniec z piór. Słoń trzymający głowę cukru w trąbie, zaległ wchód do handlu korzennego, a dwa straszliwego wejrzenia i dziwnej fantazji lwy, trzymają straż przed sklepem postronków, jak gdyby odstraszały tych, coby się chcieli powiesić. Tutaj także policzyć można owych turczynów z fajką w ustach, zachęcających do kupna cygar; i wszelkiego rodzaju transparenta, gdzie sztuka malowania na szkle w tak piękny odznacza się sposób. A co tam napisów! Prawda, że na te napisy wysilił się cały dowcip handlowych frazeolog ów, a często nawet poezji wezwał w pomoc. Już to oprócz obowiązkowego napisu pod samym szyldem, zużytkowanego tam z każdego miejsca,  nie przepuszczono murowi, okiennicom, szybom. Możemy dla przykładu niektóre wymienić. I tak czytaliśmy następujacy napis nad razurą:"Tu golą, wecują i ćwiczą chłopców w cerulictwie, oraz Kurjery do czytania"

Inny znów:"sprzedaz tandeta podług najnowszego Zurnal paryskiego"

Albo jeszcze: Cztery nogi są u stołka.tu możesz zalać gardziołka."

Zapomnieliśmy o szyldzie pewnego rzeźnika na przedmieściu, który filozoficzną ideę porządku socjalnego, zawarł w dwóch wierszach. Wystawił on ogromnego wołu, którego jakiś Herkules maczugą w łeb uderza.

Kiedyśmy już zeszli do szyldów przedmieściowych, musimy dodać, że są ich dwa rodzaje, katolickie i żydowskie. Odróżniają się one jednak od siebie cechami wyróżniającemi te dwa plemiona. Katolik drożej sprzedając, musi z konieczności liczyć na pozór i zachętę, i dlatego expensuje się na szyld. Żyd ufny w taniość towaru i przekonywającą wymowę, rzadko kiedy wystawi co przed sklep, a przynajmniej żałowałby co dobrego wystawić, bo się to wszystko u niego zużytkować może. Dlatego przed najobfitszym składem żydowskim (ale nie Żydów ucywilizowanych, tylko z Nowijarskiej ulicy albo Muranowa) ujrzysz wiszące przed sklepem najgorsze gałgany podarte w strzępy i odrażające brudem. A jednakże wszystkiego tam dostaniesz. Wprawdzie o każdą rzecz musisz się zajadle targować i strzedz się oszukaństwa, ale każdy wchodząc do takiego sklepu, wie do kogo przychodzi i skutkiem tego powinien się mieć na ostrożności. Zresztą i Żydzi przeprowadzając się na główniejsze ulice, starają się wystawami sklepowemi zrównać katolickim współzawodnikom, a obrotniejsi i przebieglejsi od nich, taniej sprzedając, prędzej dochodzą do majątku."

Artykuł pochodzi z popularnonaukowego Kalendarza Warszawskiego Józefa Ungra z roku 1858.